Pochwała przedsiębiorczości
Dziennik Polski
W naszej gospodarce i w naszym myśleniu wciąż jest za dużo socjalizmu. Skok w nową rzeczywistość został zatrzymany. Jakiś czas temu, bodajże pod koniec września ubiegłego roku, przeczytałam w jednej z gazet, że „kult przedsiębiorczości przyczynił się do zepchnięcia na margines życia społecznego w Polsce kultury i edukacji”.
Dalej autorka pisała, że kiedy słyszy słowo „przedsiębiorczość”, odruchowo zmienia kanał i… tak samo, jej zdaniem, czynią miliony Polaków. „To słowo – cytuję dalej – promuje indywidualizm, a deprecjonuje wartości wspólnotowe i pozaekonomiczne”. I tak dalej, i tak dalej.
Dość dobrze znam ten tekst, ponieważ słyszę go często, kiedy spotykam znajomych – pisarzy, muzyków, malarzy, a także przyjaciół pracujących naukowo. Zastanawiające zawsze dla mnie było i wciąż jest pytanie, skąd się bierze wiedza ekonomiczna moich przyjaciół. Skąd, ich zdaniem, brać pieniądze na wydawanie książek, wspieranie malarzy, popieranie muzyków, hołubienie profesorów, którzy – jak sami zainteresowani podkreślają – „zarabiają w Polsce parokrotnie mniej, niż ich koledzy w Wielkiej Brytanii czy w USA”. Moje dopytywanie, skąd, ich zdaniem, biorą się pieniądze – było zawsze zbywane. Wielokrotnie słyszałam, że w ogóle nieelegancko jest interesować się tym, skąd pochodzą pieniądze.
Mało tego, moi artystyczno- -naukowi znajomi zaczynają wtedy opowiadać o wolności wszystkich ludzi (czytaj: każdy ma prawo mieć, to co chce), niesprawiedliwości (niektórzy mają, to co chcą, a inni nie) i biedzie (żal nad tymi, którzy nie mają tego, czego chcą). I tutaj włącza się zgodny i dość egzotyczny chór tworzony przez feministki, które przeważnie są w swoich poglądach lewicowe, przedstawicieli kościoła, którzy są przeciwko liberalizmowi, studentów dających się uwieść wyżej wymienionym hasłom wolności. A ta całkiem pokaźna gromada stoi naprzeciw tych, którzy wiedzą, skąd pochodzą pieniądze, potrafią je zarabiać, a nawet dostarczają je wyżej wymienionej grupie.
W Polsce już podczas kampanii wyborczych w 1991 i 1993 roku pojęcie liberalizmu było stosowane jako epitet, który z czasem przestał być ekstrawagancją czy, jak pisał Stefan Kisielewski, „wariactwem”. W wielu środowiskach uchodził za dowód normalności, ba, nawet europejskości, nowoczesności i przede wszystkim znaczącej przeciwwagi dla odchodzącego socjalizmu. Była to wtedy zapowiedź nowego społeczeństwa. Dla wielu ludzi przełom 1989 roku nie był niczym innym niż historycznym zwycięstwem liberalizmu nad socjalizmem. Liberalizm stał się niemal z dnia na dzień ważnym czynnikiem polskiego życia politycznego. Propagowana była nowa i odległa od socjalizmu koncepcja człowieka: w wysokim stopniu podkreślająca jego indywidualizm. Zło komunizmu polegało i na tym, że pozbawiało ludzi praw, że czyniło ich przedmiotem manipulacji. Wtedy to potrzeba indywidualnej tożsamości była podkreślana dużo mocniej niż potrzeby materialne.
Szczególny charakter indywidualizmu objawił się także i w tym, że przeciwstawił temu, co prywatne – to co jest publiczne. Przecież to komunizm powiększył kosztem prywatnego – to, co upaństwowione; sfera prywatna uległa likwidacji na skutek wyłączenia z niej prawie całego życia gospodarczego, ograniczenia stowarzyszania się, przejęcia przez państwo wielu funkcji rodziny itd.