Wojowniczka – rozmowa
Miasto Kobiet
Kiedy myśli Pani o sobie – jestem…?
– Po pierwsze jestem chyba nauczycielem akademickim. To najbardziej lubię robić, choć może… może lubiłam, bo młodzi ludzie się zmieniają. Są dziś mniej spontaniczni, mniej oczytani, tacy komputerowi i komiksowi. To zaczyna mi przeszkadzać, trudniej się porozumieć, nie ze względu na wiek, ale coraz większą różnicę poziomu wiedzy.
Chce Pani przez to powiedzieć, że “narodowa akcja – dyplom świadectwem powszechnym” ma swoje mankamenty!
– To pozór, który przyswoiliśmy sobie za Europą. Przekonanie, że jeśli osób z dyplomem będzie nie 7, a 47%, będziemy lepiej wyedukowani, zbliżymy się do jakiegoś wzorca społeczeństwa demokratycznego. To nie jest takie proste i tak naprawdę straciła na tym sama nauka. Dostosowała się do większej populacji, co pociągnęło za sobą zagubienie elementu wyróżnienia, jej poziom bardzo się obniżył.
Kiedy myśli Pani o sobie – jestem bizneswoman?
– Tak myślę o sobie od siedemnastu lat, kiedy to stwierdziłam, że z doktoratów poświęconych współczesnej filozofii niemieckiej nie bardzo można przeżyć. Ja w gruncie rzeczy nie lubię, kiedy ktoś mówi o mnie, bizneswoman, bo wcale się tak nie czuję. Jestem przedsiębiorcą w sensie subiekta, kogoś, kto najbardziej dba o jakość. W tym pazernym świecie prezentując takie podejście często się przegrywa, bo jakość niekoniecznie równa się bardzo dobremu wynikowi finansowemu.
Czy myślenie – jestem kobietą, ale takie wprost, bez dodatkowych określeń przydarza się Pani?
– Oczywiście! Przydarza mi się bez przerwy. Wszak kobietą jestem zawsze. Gdyby postawiła pani pytanie, czy myślę o sobie – jestem damą, musiałabym się zastanowić, bo bycie kobietą i bycie damą to dwie różne rzeczy. Kobietą się jest, a bycie damą to przywilej.
W takim razie czas na zastanowienie – czy jest Pani damą?
– Nie. Jestem wojowniczką i chyba sytuuje mnie to bardziej w tak zwanym męskim świecie. Myślę, że kobietom – wojowniczkom jest trudniej niż kobietom – damom, czy kobietom – kobietom. Dwa ostatnie rodzaje świetnie wykorzystują atuty, jakie niesie nasza płeć, a wojownik walczy, odsuwa wszystkich, wyjmuje broń i strzela, udowadnia. Nie używam określeń „chciałabym”, tylko mówię chcę, nie mówię „być może tak to jest”, tylko tak jest. To chyba trochę wycofanie z użytku własnej kobiecości.
Gdzie plasują się obiekty żartów, czyli blondynki?
– Jeśli mowa o kolorze włosów, mogą być w każdej z grup, jeśli o głupocie, to ta jest bezpłciowa. Nie chcę o tym mówić. Erazm z Rotterdamu napisał w swoim dziele „Pochwała głupoty”, że ludzie twierdzą, że brakuje im sławy, pieniędzy, zaszczytów, ale nigdy nie mówią, że brak im mądrości. Ludzie nie mają świadomości własnej głupoty… „Blondynka” więc to nie płeć, ale raczej rodzaj człowieka.
Dlaczego na wątłe, kobiece barki oprócz ról wykładowcy i przedsiębiorcy, wzięła Pani także rolę polityka?
– W rodzinnym domu byłam starszą siostrą i prawą ręką rodziców, byłam także harcerką i stąd wzięła się moja aktywność. Ja chyba jestem narkotycznie uzależniona od działania i patrzenia, co się zmienia. Platon co prawda powiedział, że „filozof, to ten który obserwuje”, ale dla mnie obserwacja to za mało. Są działania, które sytuują mnie w świecie jeszcze nie zdobytym lub rzadko zdobywanym przez kobiety. Byłam na przykład pierwszą kobietą w prezydium krakowskiej Izby Przemyslowo – Handlowej. Tam kobieta nie zasiadała nigdy, a to już ponad 150 lat. Wracając zaś do polityki. Najmniej ją lubię. W ciągu każdego tygodnia kilkanaście razy mam ochotę zrezygnować, co czasem zdarza mi się nawet uczynić i wtedy opisują to media. Nie lubię nawet świadomości bycia politykiem i wolę sama siebie nazywać samorządowcem. W polityce zresztą znalazłam się, bo nie umiałam odmówić mężczyźnie. Dzwonił do mnie Andrzej Olechowski, który zakładał wtedy PO i na długości ulicy Szewskiej zadzwonił do mnie pięć razy namawiając na udział w polityce, a ja uwierzyłam, myśląc, że jest to działanie „ku dobru”.
Jeśli miałaby Pani powiedzieć, co w polityce najbardziej przeszkadza?
– To, że nie można usiąść i porozmawiać o sprawach istotnych dla tego miasta, bo jest to bardzo mocno uwikłane politycznie. Nie mogę pogodzić się z tym, że ktoś na przykład z partii „w paski” czy partii „w kratkę” proponuje dobre rozwiązanie, a ktoś z miejsca obok mówi mi – bez entuzjazmu, on jest w paski, a my z takimi nie współpracujemy. Bez przerwy się o to spieram, zmęczona odchodzę, potem wracam dla sprawy. To najmniej wdzięczna z moich ról.
Najlepiej mi się pracuje z gremium, męskim, żeńskim czy mieszanym?
– Z mądrym. Płeć, daję słowo honoru jest rzeczą wtórną. Ostatnio wolę pracować z kobietami, ale tylko dlatego, że uważam je za bardziej kompetentne i lepiej przygotowane zawodowo.
Do obrazu kobiety sukcesu lansowanego przez media brakuje jedynie potwierdzenia, że jest Pani singlem
– Tutaj do ramki nie pasuję, bo jestem matką i żoną i jako matka ubolewam niekiedy nad tym, że moje dziecko jest jedynakiem. Gdyby czas się cofnął zrobiłabym w moim życiu wszystko tak samo z jednym wyjątkiem – mój syn miałby rodzeństwo.
Jak rodzina znosi w domu kobietę – wojownika?
– Chyba się przyzwyczaili, że mama to nie fartuszek, nie słabość. Kiedyś wymyśliłam sobie, że w moim domu musi pachnieć ciastem. Piekłam te ciasta po nocach, a rano wyruszałam, jak na wojownika przystało, „na polowania”. Mój syn pewnego dnia powiedział „mamo nie musisz, ja właściwie nie przepadam za ciastem. Wiesz mama mojego kolegi nie pracuje i nie mają o czym ze sobą rozmawiać. My rozmawiamy, zostaw ciasta”. Zrozumiałam wtedy co dla mojej rodziny jest ważne.
Czy jest Pani z siebie zadowolona?
– Byłam na ostatnim filmie Woody Allena, którego uwielbiam za inteligencję, autoironię i dystans do siebie.. I tam padają słowa „byłem wyznania żydowskiego, ale ostatnio przeszedłem na narcyzm”. Myślę, że człowiek, który chce coś osiągnąć musi polubić siebie.
Już słyszę komentarz – łatwo powiedzieć, gdy jest się członkiem elity.<
– Ależ to nie tak. Wielu wielkich tego świata miało wszystko i nie lubiło siebie, a na przykład moja teściowa mając ośmioro dzieci i ciężko pracując spełniła się w życiu, zaakceptowała i polubiła. Moja przyjaciółka profesor filozofii mówi o mojej teściowej, że jest jedną z niewielu osób samozrealizowanych,–. Istotą spełnienia i polubienia siebie nie jest popularność. Gwiazda kina może siebie nie lubić, a pani Zosia ze sklepu na rogu może być zrealizowana i szczęśliwa. Sympatia dla samego siebie nie zależy od podziwu świata.
Wojowniczka – rozmowa z dr Małgorzatą Jantos – kobietą – filozofem,- przedsiębiorcą i – politykiem
Rozmawiała Anna Laszczka „Miasto Kobiet” lipiec 2007